Krzysztof Kamil Baczyński

(pseudonim: Jan Bugaj)
(22.01.1921 – 04.08.1944)

Krzysztof Kamil Baczyński urodził się 22.01.1921 r. o godzinie 6 rano. Ochrzszczony został 7.9.1922 r. – rodzicami chrzestnymi zostali Adam Zieleńczyk i Paulina Kmita. Krzysztof po ukończeniu 6 lat został uczniem w ćwiczeniówce matki, nauczycielką jego była Władysława Cuszlak. W szkole średniej, którą rozpoczął w roku 1931 (Gimnazjum im. Stefana Batorego – kierunek humanistyczny) należał do tajnego radykalnego ugrupowania „Spartakus”.

We wspomnieniach z lat szkolnych coraz to pojawiają się wzmianki o lewicowych, a nawet prokomunistycznych sympatiach Baczyńskiego. Wiadomo, że Baczyński nie tylko biernie należał do Spartakusa, ale brał czynny udział w akcji popierającej strajk nauczycielski – podobno organizował na czas strajku absencje uczniów w szkołach. Innym razem dostarczał wałówek strajkującym robotnikom. Z tego okresu pochodzi jego pierwszy znany wiersz „Wypadek przy pracy” (1936). Uczniem był średnim; choć nie miał szczególnych trudności z żadnym przedmiotem, na jego świadectwach szkolnych więcej figurowało „trójek” niż innych stopni. Jako ciekawostkę warto dodać, że na jednym z zachowanych świadectw nawet postępy z języka polskiego ocenione zostały jako „dostateczne”. Konsekwentnie za to przez cały czas pobytu w szkole miał bardzo dobre wyniki z rysunków.

Krzysztof właściwie nie lubił szkoły i nie zachował o niej najcieplejszych wspomnień. W tej to szkole Krzysztof Baczyński zdał maturę w 1939 roku i radosny jak ptak, uwolniony od jarzma obowiązków uczniowskich, wyjechał z kilkoma kolegami do wielokrotnie już przez niego odwiedzanej Bukowiny Tatrzańskiej. Wówczas padł pierwszy grom: 27 lipca zmarł ojciec. Wiadomo, że Baczyński szykował się na studia w warszawskiej ASP, dzięki pomocy Fernauda, poety i lektora na Uniwersytecie Lwowskim, miał szansę na studia we Francji. Wszystko było już załatwione, wiza gotowa – na przeszkodzie stanęła śmierć ojca i wojna. Śmierć ojca, choć w gruncie rzeczy przewidywana w związku z jego chorobą, przyszła jednak dla żony i syna właściwie niespodziewanie. Matka załamała się zupełnie. Rozpacz po śmierci męża, którego zawsze gorąco kochała, spowodowała znaczne pogorszenie się stanu jej serca. Krzysztof, jeszcze przed paroma tygodniami otaczany w domu pieczołowitą troską, musiał się z dnia na dzień stać dorosły. Teraz zmieniły się role: to on opiekował się matką, czuwał nad nią, pocieszał, a także musiał myśleć o stronie materialnej dalszego życia w sytuacji zbliżającej się z przerażającą szybkością katastrofy wojennej.

Swój własny serdeczny żal po stracie ojca, a także reakcję na to, co zaczynało się już dziać w Warszawie zajętej przez hitlerowców musiał kryć przed matką, żeby jej jeszcze bardziej nie roztkliwiać, nie rozżalać. W tej sytuacji jedynym ujściem dla wyrażenia szarpiących go uczuć i myśli, jedynym miejscem, gdzie może być szczery, gdzie może wypowiedzieć to, co naprawdę czuje, stają się dla Krzysztofa różnokolorowe, różnokształtne kartki papieru, na które w pośpiechu, jakby się bał, że nie zdąży, w rzadkich wolnych chwilach rzuca swe pierwsze z tych „prawdziwych”, których już nie zdyskwalifikuje, zapowiadające jego wielką poezję – wiersze. Od tego momentu kalendarium życia Krzysztofa Baczyńskiego staje się kalendarium jego życia i twórczości Matka była „najważniejszą kobietą w jego życiu”- aż do momentu, gdy w wieku lat niespełna dwudziestu jeden (1 grudnia 1941 w mieszkaniu Emilii i Tadeusza Hiżów) poznał Barbarę Drapczyńską, koleżankę z tajnej polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, dziewczynę, której poezja polska zawdzięcza – zdaniem Kazimierza Wyki – najpiękniejsze swoje erotyki.

Pobrali się pół roku później, 3.06.1942 o godzinie 10:00, w kościele na Solcu. Odtąd uczucie Krzysztofa dzielone było pomiędzy te dwie kobiety sprawiedliwie. Barbara pochodziła z rodziny drukarzy. Ojciec Basi miał drukarnie przy Pięknej (wtedy Piusa XI). Po ślubie młodzi zamieszkali w wynajętym, dwuizbowym lokalu na ul. T.Hołówki 3. Baczyński był absolwentem Szkoły Podchorążych Rezerwy „Agricoli”, uczestnikiem kilku przeciwniemieckich akcji sabotażowych, m.in. głośnej akcji „T.U.”, mającej na celu wysadzenie pociągu niemieckiego na trasie Tłuszcz-Urle, która została przeprowadzona 27 kwietnia 1944 r. Pisano o tym wiele. Wiadomo również, że Baczyński rwał się do czynnego udziału w akcjach zbrojnych przeciw okupantowi i że nie chciano go do nich dopuszczać w obawie o jego życie – życie poety, nie żołnierza. I wiadomo, jak boleśnie on to przeżywał, gdyż chciał być równy swoim kolegom tak w prawach, jak i obowiązkach.

Do roku 1947 poezja Baczyńskiego, znana była tylko z przekazów maszynowych lub z – rzadkich – przedruków w czasopismach. Wiersze jego ukazały się w tym roku w pierwszym oficjalnym – po kilku tomikach konspiracyjnych – wydaniu książkowym pt. „Śpiew z pożogi” (Wydrukowanych na maszynach ojca Barbary – wydzierżawionych po wojnie „Wiedzy”). Od tego czasu każde wydania zbiorów jego wierszy znikają z księgarń niemal momentalnie. A przecież ta poezja nie jest łatwa. Dotarcie do wszystkich jej uroków wymaga od czytelnika dużego wysiłku umysłowego. Ostatni znany wiersz nosi datę 13 lipca 1944. Poeta jakby przeczuwając najgorsze – cień śmierci kładzie się na całą jego twórczość! – śpieszył się z pisaniem. Na przykład tylko w ciągu ośmiu miesięcy, od września 1941 do lata 1942, napisał około stu(!) wierszy. I to prawie w tajemnicy… Któż, oprócz paru osób, wiedział, że pisze wiersze. Nie wiedziała nawet rodzina. Baczyński pisał w takich czasach, że nie wszystko można było powiedzieć wprost. Teraz, po latach, bez informacji biograficznych, czasem trudno pojąć sens, i nieraz już pojawiły się błędne interpretacje – opaczne tłumaczenia… Poeta unikał wypowiadania się na tak zwane tematy doraźne, choć cała jego poezja dorosłego okresu wydaje się być tak boleśnie aktualna i ponadczasowa zarazem. Zapewne dlatego, że stając ponad politycznymi podziałami, patrzył dalej – poza wojnę, w czas, kiedy się ta makabra skończy. Niestety, ta nadzieja miała krótki żywot. Krzysztof poległ w czwartym dniu Powstania Warszawskiego, zginął od kuli niemieckiego snajpera…